wtorek, 20 listopada 2007

How are things on the West Coast?

A zaczęło się tak niewinnie! 8 kanapek, 4 jajka na twardo, kilka plastrów sera i my w samochodzie. Pierwszy przystanek już na rogatkach Wrocławia, na kawę w McDonaldzie. Tradycji stało się zadość. W drogę.







Przy średniej prędkości 180 km/h i dobrym pilocie dojazd do Berlina zajmuje chwilę. Zatem gdy tę chwilę później znaleźliśmy się w niemieckiej stolicy pozostało nam zaparkować samochód pod Columbiahalle i wyruszyć do centrum.



Błyskawiczne zwiedzanie, dwa mosty, jedna brama brandenburska w tył zwrot i metrem pod halę


Po drodze spotkanie z nieśmiałą Japonką, która raczyła nas zapytać, którędy do hali. „Prosimy za nami” rzekliśmy i w drogę. Po drodze wymiana uprzejmość. Skąd i dokąd. Na jak długo i po co. Powiedziała, że z Japoni, że jeździ sobie po Europie od 7-go listopada i zdążyła już odwiedzić: Portugalię, Hiszpanię, Francję, Szwajcarię, Włochy i Niemcy. „Zazdrościmy i życzymy udanego koncertu” rzekliśmy i po tym miłym pożegnaniu rozstaliśmy się pod halą. Chwilę później byliśmy już w środku w gęstniejącym tłumie pod sceną. Wokół sporo Polskich głosów, na balustradce transparent „Come to Poland” ( NOT!!!). A my szperamy wzrokiem w morzu głów szukając „naszej” Japonki. Nie ma, nigdzie nie ma, jak kamień w wodę.

Wreszcie gasną światła i oto na scenę wchodzi support – grupa Blonde Redhead. Za perkusja Włoch, na gitarze jego brat bliźniak. Przy klawiszach...”nasza” Japonka. (!)





Supportu wysłuchaliśmy pokładając się ze śmiechu i chyląc głowy ze wstydu. A potem światła znowu rozbłysły tylko po to, żeby zaraz znowu zgasnąć. I zaczęło się.

Czary mary, abrakadabra, hokus pokus. Co oni robili na tej scenie! Skąpani w niebieskim świetle słali w naszą stronę nie dźwięki a czyste emocje. Najpierw tłumnie odśpiewane „Pioneer To The Falls” a potem już szał zupełny. Zmanipulowana publiczność skacze, buja się, kiwa na boki. My razem z nią. Zachwyt, pot na plecach, śpiew w gardle. Souls all fired up.....







Z mojej strony o koncercie to wszystko, więcej dodać nie potrafię. To było niezwykłe.


Kiedy 2 godziny później usiedliśmy na posadzce ćmiąc papierosy patrzyliśmy wokół szeroko otwartymi oczami, jak wybudzeni ze snu. Do końca wybudził nas chłód panujący na dworze i akumulator w samochodzie...wyładowany.

Chcieliśmy przygód i je dostaliśmy. Samochód odmówił współpracy. Przestały działać światła, wycieraczki, nie chciały się podnieść opuszczone szyby. Polacy z samochodu zaparkowanego nieopodal pomogli odpalać na pych. Niestety wytężona praca przy akompaniamencie niemieckich okrzyków i śmiechu nie przyniosła efektów. Dalej nie mamy czym wracać do domu. I nie mielibyśmy dalej gdyby nie czworo wspaniałych ludzi. Polaków, a jak, z Wrocławia, a jakże by inaczej. 2 dziewczyny, 2 chłopaków i duuużo dobrego serca. Ta bajeczna czwórka została z nami do samego końca. Najpierw próbowali odpalić nasze auto holując je za swoim – po czwartym zerwaniu linki zrezygnowaliśmy. Potem zaczęło się kombinowanie z bezpiecznikami bo bezczelny alarm nie chciał przestać wyć. Kiedy czterech facetów rozkładało bezradnie ręce, świeżo poznana Ewa zawinęła rękawy swojego sweterka w brokacie i bezbłędnie zlokalizowała skrzynkę z bezpiecznikami, rozszyfrowała schemat układów scalonych i zabrała się do dzieła. „Bo lubię samochody” powiedziała. Cóż, my lubimy nimi jeździć:) Dla Ewy czapki z głów.

Cóż jednak z tego skoro auto ciągle martwe. Próby doładowania akumulatora za pośrednictwem kabli zakupionych na pobliskiej stacji benzynowej spełzły na niczym. Po kilkudziesięciu minutach nasze auto jeszcze raz wzięte na hol dotoczyło się na wspomnianą stację. Ciągle martwe, ciągle bez ducha. Cóż zrobić – trzeba mu kupić nową bateryjkę. Chłopcy zostali na stacji a ja z dziewczętami wybrałem się ich autem na Berlin by nght. Akumulator owszem, kupiliśmy. Na piątej z kolei stacji za 75 euro. Zgroza. Gdy z pachnącym nowością zakupem wróciliśmy na stację numer jeden pojawiła się kolejna przeszkoda - brak kluczy, którymi można by dokonać wymiany. W akcie desperacji podszedłem do tankującego nieopodal Niemca i w języku ojczystym muzyków Interpol zapytałem o takie klucze. Odpowiedź otrzymałem...po polsku. Przez 25 lat spędzonych na obczyźnie nasz wybawca nie zapomniał ojczystego języka w gębie dzięki nam jeszcze go sobie nieco odświeżył. Po krótkiej operacji nowy akumulator oddał część swoich sił staremu i..silnik zaskoczył!

Radości nie było końca! Hip hip hurra. Kupiony pól godziny wcześniej akumulator wrócił do pierwotnego właściciela a my w 2 samochody pędem przez mgłę wróciliśmy do domu. Zmęczeni, bardziej doświadczeni i...szczęśliwi do potęgi.